Gorzka, surowa, o ogromnej sile uderzenia historia o kolejnych pokoleniach, którym nikt nie czytał bajki. Samotność i strach przenoszony drogą płciową, bez rozmachu, ale piecze. 8
Złe baśnie to gorzka, surowa, o ogromnej sile uderzenia historia o kolejnych pokoleniach, którym nikt nigdy nie przeczytał bajki. Małymi kroczkami coraz bardziej dusimy się napotkanymi toksynami rodziców, których płacz przeplata się z płaczem dzieci. To też diagnostyczne, ale nie w mocno interwencyjnej narracji, a raczej wspomnieniowej, gęste świadectwo, że posiadanie dziecka nie jest tożsame z byciem rodzicem inaczej, niż biologicznie. Zamiast otartych kolan od zabawy, otarte serca. Samotność i strach przenoszony drogą płciową. Płacz, który nie ustaje od narodzin, a staje się cichszy i bardziej do środka.
Koszmar z ulicy przedmieścia Rzymu, z którego się nie wybudzisz, bo nie śnisz. To tutaj czai się brzydota wytworzona z bezradności i deficytu umiejętności kochania, ale z początku widzimy po prostu realistyczny obraz różnych temperatur domowych. Przy pierwszej warstwie poznawczej spotkamy rodziny, które konfrontują się z różnymi problemami, ale nie dostajemy jeszcze takiego zbliżenia na podziurawione jak sito relacje i umiejętności komunikacji. Jednak pulsująca żyła tych kilku rodzin jest coraz większa, a nieumiejętność spełnienia społecznych oczekiwań w połączeniu z traceniem kontaktu z własną wrażliwością w każdej chwili może pęknąć. Temu wszystkiemu przyglądają się dzieci. Chłoną, poznają świat, przez porysowaną percepcję rodziców, którzy są sfrustrowani, strofują swoje dzieci za ich naturalne reakcje i zachowania. Robi coraz gęściej i duszno w tym miejscu, a życiorysy tych dzieci nie mając nic kompletnie wspólnego ze zdrowym dzieciństwem.
Złe baśnie to lęk i odraza. Dotkliwa i przygnębiająca oraz postępująca w tym obserwacja bez nadgorliwości, a z uczuciem beznadziei i fatalizmu, tych z przekręconymi uczuciami, którzy przekazują to dalej — głuchy telefon rodzinnych emocji. To film, który wytwarza takie emocje rosnące i oplatające nas poczuciem bezradności wobec przemocy psychicznej, niewidocznej z kosmosu, ale pokazującej mikrokosmos przyspieszonego kursu dojrzewania albo po prostu z bezradności naśladowania dorosłych. Dosyć odważnie, zuchwale film pokazuje zło i podważa całe romantyzowanie cudu narodzin.
Zgrabne i równorzędne, bez zaniedbania odwiedzanie kilku domów na zmianę w tej historii, referowanie jej na chłodno, bez moralizatorstwa, z zaciśniętymi zębami jest tak paraliżujące, bo staje się rozgrzanym świadectwem naturalistycznej historii o zbrodniach na uczuciach dziecka od urodzenia, bez rozlewu krwi, czy spazmatycznego szlochu. Ten film przyjmuje oszczędną narrację, a finalnie zyskuje na tym wybitnie. To opowiadanie, gdzie dostaje się ciosy mimo opuszczonej gardy i świadomości, że to nielegalna walka, bo zawodnicy są innej kategorii wiekowej oraz przede wszystkim powinni być w jednej drużynie.
Pokazywanie tej choroby toczącej każdą rodzinę ma w sobie odwagę filmu Kids oraz brawurę Placu Zabaw, ale tutaj często pokazuje nam korzeń tego — czyli rodziców. Widzimy dziecko, które może bawić się, jak dorosły i dzieci, które są musztrowane również, jak dorośli. Ci sami, którzy to robią, do tego, czego uczą swoje dzieci, sami nie dorośli. Perspektywa dziecięca nie jest tutaj w żaden sposób skrótowo podana, a wręcz inteligentnie i podnosząc poziom zawartości brudu w brudzie, udowadnia wielką samoświadomość młodego człowieka. Bez zbędnych słów idziemy pod rękę z ich uczuciami, ale twórcy nie udają, że mają monopol na współodczuwanie z nimi.
Złe baśnie jest przede wszystkim filmem zaprzeczeniem tytułu. Nie jest złe i nie jest baśnią, a broczącą raną, której nikt nie musi pokazać bezpośrednio. Jest w tym filmie przede wszystkim mnóstwo uczucia braku, a droga ucieczki to pole minowe. Bez pornografii cierpienia terror dnia codziennego, o żałowaniu, że się pojawiło na tym świecie oraz o piekącym cały czas przekazie, że zamiast szukania placu zabaw podąża się drobnym ciałkiem w kierunku planu wybawienia.